dzisiaj piekny dzien, moze nic specjalnego, w koncu byl wtorek wieczor, ale ja ma mpon i wtorki wolne wiec niezle, najpierw chwile czekalem, Ona musiala skonczyc jakies robotki, w koncu architetkura to nei przelewki, poznei jokazalo sie ze sei chyba nei wyrobi nic to, troche szkoda ale nie ma tego zlego... uderzam z kumplami na knajpy, malo ludzi miejsca i wogole nie za fajnie, 2 piwka powrot i okazuje sie ze skonczyla i moze gdzies wyskoczymy, wiec za 10 min nie jednak za 15 pod moim akademikiem, wybiegam minute przed terminem, czekam 2, mysle, pojde pod jej akademik zeby blizej bylo, 10 min pozniej spotykam jej wspolokatorke, wraca do akademiki... wymiana zdan, prosze zeby Ją pogonila i... kolejne 10 min, ide do knajpy pod akademikiem po piwo... kolejne 10 min, 40 min po czasie rezygnuje, wyrzucam sztucznie plaskitowy kufel tak samo tandetny i hujowy jak wieksza czesc mojego zycia i wracam do akademika, na telefonie znajduje sms " portier mnie nie wypuscil, byl mocno wkurzony" (albo cos kolo tego) w tych pieprzonych gliwicach ze wszystkich kuamtych znajomkow zostala mi tylko Ona i na dodatek portier jest mega przeszkoda, nawet zeby powiedizec ze jednak nei wyjdzie... normalnie o ile dzisiaj mialem nienajgorszy nastroj, to teraz sie troche podlamalem, to przeciez mogl byc kazdy, ale z moim "fartem" musialo trafic na kogos kogo lubie, komu ufam, z kim cdobrze sie czuje i lubie spedzac czas, kogos innego bym olal i juz, ale nie...